Czerwone szwadrony śmierci

Artykuły i opracowania

Maciej Korkuć

Po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną polskie podziemie niepodległościowe wciąż stanowiło poważną siłę. Jedną z metod walki z oddziałami leśnymi było tworzenie przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa grup podających się za partyzantów. Ich działania były podwójnie zakonspirowane: przed wrogiem i przed swoimi – do tego stopnia, że dochodziło nawet do starć zbrojnych między nimi a oddziałami wojska czy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego

W nomenklaturze reżimowej PRL grupy prowokacyjne nazywano „oddziałami antypartyzanckimi”, „oddziałami partyzanckimi ubranymi po cywilnemu”, „grupami bojowymi w ubraniach cywilnych” czy „nieumundurowanymi grupami operacyjnymi”. Z kolei w materiałach wywiadu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość wspomina się o „bojówkach UB”, „oddziałach prowokacyjnych UB”, „tajnych bandach UB i PPR”. Ich członków werbowano najczęściej spośród funkcjonariuszy UB – byłych partyzantów Armii Ludowej.

Przy tworzeniu grup prowokacyjnych korzystano z doświadczeń i wzorców NKWD. Występujące jako oddziały niepodległościowego podziemia zbrojnego, niejednokrotnie zdobywały zaufanie lokalnej społeczności i wkrótce wracały już jako oddziały UB, dokonując aresztowań. Jednym ze skutków ich działań było wytworzenie atmosfery powszechnej nieufności. – W terenie pozostawiliśmy po sobie taką atmosferę, że w podziemiu nikt nikomu nie wierzył. Każde spotkanie czy posunięcie traktowano jak podstęp i prowokację – wspominał Edward Gronczewski, dowódca oddziału leśnego działającego na Lubelszczyźnie.

Działalność pseudopartyzantów uzasadniała także nasilenie reżimowych represji oraz służyła kompromitowaniu zbrojnego podziemia. W tym celu rekrutowano do tych formacji także element przestępczy. Działalności takich oddziałów towarzyszyły często skrytobójcze mordy dokonywane celowo „na konto reakcji”. W publikacjach z okresu PRL ofiary te wymienia się jako efekt „zbrodniczej” działalności niepodległościowego podziemia.

Aktyw do lasu

Oddziały prowokacyjne tworzono na podstawie zaleceń i rozkazów najwyższych władz wojskowych i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Niekiedy były one powoływane przez funkcjonariuszy ad hoc, do przeprowadzenia pojedynczych akcji. Najprawdopodobniej już 4 grudnia 1945 roku minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz wysłał rozkaz „Do Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa i placówek UB”. Zalecił w nim, aby

w największej tajemnicy przygotowały akcję mającą na celu likwidowanie działaczy tych [to jest opozycyjnych] stronnictw, przy czym musi być ona upozorowana, jakoby robiły to bandy reakcyjne.

Dwa miesiące później szef Oddziału Instruktorskiego Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego WP pułkownik Janusz Zarzycki (Neugebauer) w ściśle tajnym opracowaniu Taktyka walki z bandami zalecał

tworzyć z aktywistów partyjnych, robotników, żołnierzy, oficerów oddziały partyzanckie ubrane po cywilnemu [i] wpuszczać [je] w las celem wprowadzenia dezorganizacji w szeregach band.

Także na zorganizowanej w Belwederze 17 czerwca 1946 roku konferencji poświęconej zwalczaniu podziemia mówiono o wykorzystywaniu

oddziałów tzw. antypartyzanckich, złożonych z doświadczonych aktywistów z wojska, służby bezpieczeństwa i miejscowego aktywu, które by operowały w rejonach szczególnie zagrożonych, gdzie podziemie znajdowało oparcie i pomoc swoich rodzin.

„Bandyci” nie noszą owijaczy

Operacje oddziałów antypartyzanckich były starannie przemyślane i odpowiednio przygotowane. W zatwierdzonej przez dowódcę Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego województwa lubelskiego pułkownika Podgórnego instrukcji dla oficerów zwiadu w terenie zwracano uwagę, że

w związku z tym, iż bandy w większości chodzą w uniformach Wojska Polskiego można podszyć się pod oddział bandy (należy uprzednio zaznajomić się z nazwiskami d[owód]ców pododdziału działalności bandy, zabarwienie polityczne i siła) tym sposobem prowokując członków i sympatyków do wypowiedzenia się. Znamienną rzeczą zawsze jest broń bandytów, przeważnie automatyczna niemiecka, czeska zrzutowa a czasem rosyjska, dlatego oficer zwiadu celem zamaskowania swego oddziału winien postarać się o kilka sztuk broni bandyckiej, lecz sprawnej z odpowiedniej ilości amunicji, na czapkach wojskowych obowiązkowo winny być orły z koronami, unikać u żołnierzy owijaczy, których bandyci nie noszą, natomiast mogą być spodnie długie lub buty z cholewami, w rozmowach z mieszkańcami zachowywać ostrożność, ciągle udawać zdenerwowanego i przestraszonego, w oględnych słowach wypytywać się o U.B. i Milicję, w pytaniach nie brawurować. O sobie opowiadać drobne fakty, które nie mogą zdekonspirować grupy zwiadowczej przy możliwie obecnym członku bandy.

Działalność przewiduje się w nocy

Ciekawe informacje o oddziałach prowokacyjnych ujawnia wspomniany już Edward Gronczewski pseudonim „Przepiórka” (były członek komunistycznej Armii Ludowej i oficer do zleceń specjalnych Komendanta Głównego MO). W swojej relacji pisze, że z inspiracji wyższych szczebli dowodzenia wojska i UB na przełomie czerwca i lipca 1945 roku zwołana została narada dowództwa 8. Pułku Piechoty, stacjonującego w rejonie Kraśnika. Gronczewski dzielił się swymi doświadczeniami:

należy za wszelką cenę dążyć do wgryzienia się w system organizacyjny poszczególnych organizacji, by poznać ich strukturę organizacyjną i obsadę personalną. Dlatego też grupa nasza musi być tak wyekwipowana i tak zachowywać się w terenie, by przynajmniej w początkowej fazie swego działania zachowała chociaż pozory grupy czy oddziału leśnego. (…) Zasadniczą działalność grupy przewiduje się w porze nocnej. Będzie ona polegała na podsłuchu, prowadzeniu rozpoznania i urządzaniu zasadzek na poruszające się w terenie oddziały podziemia i pojedynczych ludzi.

Część ludzi przebrano w ubrania cywilne, zróżnicowano typy i rodzaje broni, dbając jednak o zachowanie dużej siły ogniowej. Elastycznie podchodzono także do czasu poszczególnych etapów działania oddziału:

Okres przebywania w danym terenie uzależniony będzie od istniejącej tam sytuacji. Z chwilą, gdy zostaniemy gdzieś rozkonspirowani, natychmiast przerzucamy się w inny teren.

„Pod firmą NSZ i AK”

W 1946 roku działania prowokacyjne stały się szczególnie cenną bronią w walce z polskim społeczeństwem. Ofensywa represji wymierzona w członków zalegalizowanej opozycji była połączona z próbami ostatecznego rozbicia działających w kraju oddziałów zbrojnego podziemia. W sygnowanych przez ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza i zastępcę naczelnego dowódcy WP Mariana Spychalskiego wytycznych dla pracy wojewódzkich komitetów bezpieczeństwa na okres przedwyborczy z 17 lipca 1946 roku ponownie stwierdzono, że

jest celowym posługiwanie się grupami bojowymi w ubraniach cywilnych. Akcje takie powinny być ściśle koordynowane z oddziałami umundurowanymi dla uniknięcia nieporozumień.

Trudno nie docenić skuteczności działań UB podejmowanych przez oddziały prowokacyjne. W kwietniu 1946 roku WiN raportował do Londynu:

w coraz większym stopniu teren nasilony jest oddziałami dywersyjnymi UB i PPR i działającymi pod firmą NSZ i AK, co jest dla społeczeństwa i różnych organizacji największym nieszczęściem i niebezpieczeństwem.

Informacje te zilustrowano między innymi danymi liczbowymi z województwa krakowskiego, podając, że wywiad WiN do kwietnia 1946 roku zlokalizował 16 tego rodzaju grup (każda o liczebności od 6 do 18 osób) w rejonie Nowego Sącza i Nowego Targu, 4 w powiecie bocheńskim i jedną w powiecie brzeskim. Oddziały te – w celu lepszego kamuflażu i zdobycia zaufania okolicznej ludności i działających tam grup konspiracyjnych – miały nawet przeprowadzać „napady” na miejscowych działaczy PPR.

Podhale w tym czasie było opanowane przez partyzantów legendarnego „Ognia” – Józefa Kurasia. Do walki z nim również wykorzystywano jednostki prowokacyjne. W styczniu 1946 roku wydzielono z Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego województwa krakowskiego 100-osobowy oddział, którego część otrzymała zadanie występowania w roli „partyzantów”.

Na rachunek podziemia

Oddziały prowokacyjne UB bądź grupy funkcjonariuszy doraźnie podających się za partyzantów dokonały wielu skrytobójczych mordów, za które winą obarczono zbrojne podziemie. Działalność tę obrazuje mord na Józefie Górowskim i doktorze Szczepanie Niedźwiedziu – peeselowcach z powiatu nowosądeckiego. W nocy z 31 maja na 1 czerwca 1946 roku około godziny 24 w okolice wsi, w której mieszkał Józef Górowski, przybył samochód ciężarowy z ludźmi w mundurach. Kilkunastu z nich przyszło do domu Górowskiego. Podali się za partyzantów z oddziału „Ognia”.

Zachowanie ich było poprawne. Interesowali się miejscowymi stosunkami, wypytując szczególnie o osoby należące do PPR. Domagali się też od Górowskiej, aby wskazała im adresy domów, w których mogliby spokojnie przebywać. Następnie poprosili Górowskiego, żeby z nimi wyszedł, aby pokazać drogę do głównej szosy. Tam go zastrzelili

– czytamy w raporcie.

Z miejsca zbrodni zabrała ich ciężarówka, którą pojechali do wsi Siedlce. Przybyli tam około godziny 3 w nocy. Zatrzymali się przed budynkiem plebanii, w której znajdowało się mieszkanie doktora Szczepana Niedźwiedzia. Mimo próśb o darowanie życia wywlekli go z domu i zastrzelili dwoma strzałami w głowę. Potem wsiedli do tej samej ciężarówki i odjechali do miejscowości Wojnarowa.

W obu przypadkach znaleźli się świadkowie, którzy obserwowali przebieg wydarzeń. Ich relacje pozwoliły stwierdzić, że „w grupie tej, która dokonała tych dwóch morderstw, rozpoznano: porucznika Jaroszewicza Wojciecha i Hladnego Władysława, funkcjonariuszy UBP z Nowego Sącza”.

Do Wojnarowej przybyli około 5 rano: „Tu występowali już jako funkcjonariusze UBP. Aresztowali dwóch braci Steinhoffów: Stanisława i Kazimierza, których bardzo dotkliwie pobili”. Następnie zdemolowali mieszkanie i „bili kogo spotkali, nie oszczędzając nawet matki aresztowanych, podeszłej wiekiem staruszki”. Stamtąd udali się do Korzennej (siedziba gminy), gdzie znajdował się posterunek MO. Jak już wcześniej wspomniano, dowodzący całą grupą podporucznik Jaroszewicz udzielił tamtejszym milicjantom surowej nagany za bezczynność, podczas gdy na ich terenie „bandyci mordują ludność cywilną”, po czym dla kamuflażu wraz z milicjantami powrócili na miejsce zabójstwa doktora Niedźwiedzia, gdzie „przeprowadzono pobieżne dochodzenie i spisano protokół”. Sprawa zabójstwa Niedźwiedzia i Górowskiego przez funkcjonariuszy UB stała się na tyle głośna, że była przedmiotem otwartej dyskusji na posiedzeniu Powiatowej Rady Narodowej w Nowym Sączu. Nikt nie miał żadnych wątpliwości, że za mordem stali funkcjonariusze UB – przyznali to nawet miejscowi pepeerowcy. Mimo to w wydanej w okresie PRL publikacji Oddali życie w walce o nową Polskę Szczepan Niedźwiedź figuruje jako ofiara „nie ustalonej bojówki podziemia”. Podobnie jak wiele innych osób, między innymi peeselowscy działacze z Miechowa: major Apoloniusz Józefowicz („nie ustalona bojówka podziemia”) i inżynier Stefan Miłkowski („nie ustaleni osobnicy”), których w nocy z 1 na 2 sierpnia 1946 roku zamordowało, według WiN, trzech funkcjonariuszy UB, wśród nich podporucznik Zdankiewicz z miechowskiego UB.

Odkrycie pełnej prawdy historycznej mogłoby rzucić światło na wiele wydarzeń związanych z „utrwalaniem władzy ludowej”, a jednocześnie zweryfikowałoby wiele zdarzeń rzekomo dokumentujących „czarny” wizerunek powojennego podziemia. Niestety, do dzisiaj mimo pojawienia się różnego rodzaju publikacji poświęconych tym zagadnieniom niezmiernie rzadko pisze się o działalności jednostek prowokacyjnych.

Autor jest pracownikiem oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie. Wkrótce IPN wyda jego książkę poświęconą oddziałom niepodległościowego podziemia na terenie byłego województwa krakowskiego.

Przedruk z: „Nowe Państwo” nr 8, luty 2001. Fotografia pochodzi z www.nowe-panstwo.pl.