Dariusz Ratajczak
Zamieszkali na Zachodzie żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych, którzy w pierwszych miesiącach 1944 r. nie podporządkowali się Armii Krajowej, od wielu lat zabiegali o uznanie ich organizacji za integralny element Polskich Sił Zbrojnych czasu wojny. Dopiero jednak w latach 80., po niemal trzydziestoletnich wysiłkach różnych NSZ-owskich komisji odwołujących się do serc i rozumów przedstawicieli emigracyjnych czynników decyzyjnych, sprawa legalizacji tej wojskowej formacji wkroczyła w fazę finalną. A czas był najwyższy: emigracyjna II Rzeczpospolita stała u progu samolikwidacji.
Niewątpliwie stosunki pomiędzy kręgami dowódczymi AK i NSZ w czasie wojny nie układały się dobrze. Komenda Główna AK oskarżała NSZ o warcholstwo, działalność rozłamową, a nawet antynarodową. Dowództwo NSZ nie pozostawało dłużne, rozszerzając katalog zarzutów o lekkomyślność i naiwność polityczną AK, które skutkowały nieudaną Akcją „Burza” oraz tragicznym Powstaniem Warszawskim. Zwłaszcza to drugie pozostawało w oczywistej niezgodzie z NSZ-owską koncepcją biologicznej ochrony narodu podczas okupacji. Podkreślmy, że ten postulat łączył NSZ z Józefem Mackiewiczem – organicznym antykomunistą i… antynacjonalistą.
Zasadniczy spór, uzupełniany sprawami drugorzędnymi, nie zakończył się – jak już nadmieniłem – wraz z ustaniem działań wojennych. Jeszcze w latach 80., ku uciesze pomniejszych oficjeli „Polski Ludowej”, krajowych historyków i przeróżnych pismaków, na łamach prasy emigracyjnej środowiska AK-owskie i NSZ-owskie udowadniały swoje racje w licznych i gwałtownych polemikach. Przytoczmy charakterystyczne głosy.
Józef Modrzejewski, uważający się za akowca „na średnim szczeblu dowodzenia”, polemizował na łamach „Przeglądu Zachodniego” (styczeń 1987) z tezami dr. Z. Wygockiego, będącymi refleksją nad książką płk. Antoniego Bohuna-Dąbrowskiego Byłem dowódcą Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych (Paryż 1984). Dowodził, że NSZ nie były organizacją porównywalną z AK, a poza tym, czy walczyły o Polskę Demokratyczną, to wielki znak zapytania. Odpowiedziała mu bezkompromisowo Nina de Reszke-Deryng, kapitan NSZ ze Służby Kobiet, zarzucając AK lewicowość i przefiltrowanie jej szeregów elementem prosowieckim, co tak łatwo sprowadziło Armię Krajową na manowce działania na korzyść Armii Czerwonej.
Niemal w tym samym czasie Z. S. Siemaszko, autor głośnej, ale z różnych względów nierównej pracy o Narodowych Siłach Zbrojnych, recenzując wspomnianą książkę Bohuna-Dąbrowskiego, zarzucił mu, że jest bardzo oględny, gdy przedstawia okoliczności związane z wymarszem Brygady Świętokrzyskiej z Polski w styczniu 1945 r. Siemaszko, stawiając pytanie: skąd żołnierze brygady mieli gaże, ubrania, buty i broń, niedwuznacznie dawał do zrozumienia, iż było to możliwe tylko dzięki pomocy Wehrmachtu. Przy okazji Siemaszko nie pokusił się o porównanie owego rzeczywiście tolerowanego przez Niemców przemarszu z podobną operacją dokonaną przez równe liczebnie brygadzie Zgrupowanie Stołpeckie AK por. Adolfa Pilcha. Przypominam: Pilch pod nosem i za przyzwoleniem Niemców wycofał (zresztą bardzo słusznie) swoich żołnierzy z Nowogródczyzny do Puszczy Kampinoskiej w lipcu 1944 r.
Wśród kilku głosów polemicznych na uwagę zasługuje wypowiedź Jerzego A. Trelińskiego, który w liście do ministra spraw wojskowych uchodźczego rządu, ppłk. dypl. Jerzego Morawicza, stwierdził kategorycznie: żołd i gaże nie były płacone w NSZ, ubrania, buty – każdy posiadał własne, względnie zdobyczne, broń była własna, pozostałość z roku 1939, względnie zdobyczna, wyżywienie – często nie jedliśmy, na wozach mieliśmy zapasy.
Kolejnym punktem konfliktu stał się odmienny stosunek środowisk związanych z NSZ i AK na emigracji do powołanego w Kraju u progu zmian systemowych Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej. Ofertę współpracy weterani NSZ (czyli w lwiej części Brygady Świętokrzyskiej) zdecydowanie odrzucili, twierdząc, że nie mają najmniejszego zamiaru egzystować w towarzystwie byłych, względnie obecnych członków ZBoWiD-u. Ludzie ci bowiem przebywali [w jednej organizacji – D.R.] z UB-ekami i utrwalaczami władzy ludowej i często z własnymi oprawcami typu Zarakowskiego i Mieczysława Moczara.
W tym miejscu, nim przystąpię do głównego tematu obejmującego zabiegi składające się na akcję legalizacyjną NSZ na emigracji, nie mogę nie wspomnieć o koleżeńskiej współpracy kół żołnierskich obu organizacji na wychodźstwie (w Kraju – po 1989 r. stan ten utrzymano, a nawet pogłębiono). Dowodzi ona, że zwykli żołnierze, nierzadko koledzy z lat wojny, zazwyczaj wcześniej dochodzili do porozumienia, niż ich przesadnie ambitni przełożeni. Przykładem niech będzie wspólna deklaracja Koła Żołnierzy AK (Oddział Nowy Jork) i Oddziału NSZ Brygada Świętokrzyska (Connecticut) uchwalona w amerykańskiej Częstochowie. Czytamy w niej m.in.:
1. Żołnierze AK i żołnierze NSZ, w tym żołnierze Brygady Świętokrzyskiej, w walce przeciwko okupantowi hitlerowskiemu i okupantowi sowieckiemu obowiązek wobec Ojczyzny spełnili. 2. Ofiara krwi na polach wielu walk związała nas braterstwem broni (…). Podtrzymywanie ostracyzmu zastosowanego wobec żołnierzy NSZ, szczególnie Brygady Świętokrzyskiej, w trzy dziesiątki lat po wojnie jest krzywdą, która AK nie przynosi zaszczytu.
Przed omówieniem kwestii legalizacji NSZ winniśmy także odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie: kto tak wytrwale torpedował weryfikacyjno-legalizacyjne wysiłki żołnierzy NSZ? Czyżby emigracyjne koła rządowe albo niepodważalne autorytety wojskowo-polityczne? Chyba nie. Przypominam, że już w 1953 r. gen Władysław Anders – ówczesny Generalny Inspektor Sił Zbrojnych – w liście do dr. Gluzińskiego stwierdzał, że „uregulowanie kwestii stanu służby żołnierzy NSZ będzie w niedługim czasie załatwione [nie zostało, ale winy generała tu nie było – D.R.]. Mam nadzieję, że zniknie wreszcie dotychczasowy niefortunny podział między żołnierzami, którzy bili się ze wspólnym wrogiem i dla wspólnego celu”. Również opinie generałów Sosnkowskiego i Maczka o NSZ były bardzo pochlebne. Ten ostatni powiedział wprost: Rozwój wypadków Wam [tj. NSZ – D.R.] przyznał rację (…) Jesteście dla wielu żywym wyrzutem sumienia (…) Mieliście rację (…) tego Wam nigdy nie wybaczą (…).
W tym ostatnim zdaniu generałowi chodziło oczywiście o stanowisko większości wyższych oficerów AK, nie mogących pogodzić się z myślą, że polityczno-wojskowe kierownictwo NSZ nie myliło się, uważając a priori Rosjan za okupanta, z którym prowadzenie rozmów jest bezsensowne i niebezpieczne. Tym samym mamy odpowiedź na pytanie o inspiratorów „antyeneszetowskiej” nagonki na emigracji.
Powróćmy jednak do lat 80. minionego stulecia. Późną jesienią 1980 r. por. Stanisław Jaworski z NSZ spotkał się z Chicago z ówczesnym premierem Rządu RP, Kazimierzem Sabbatem. W czasie rozmowy poruszył kwestię weryfikacji NSZ oraz zadośćuczynienia ze strony rządu za krzywdy wyrządzone żołnierzom tej organizacji na emigracji. Premier odniósł się przychylnie do wywodów porucznika i zalecił mu napisanie listu w rzeczonych sprawach do ministra spraw wojskowych, płk. Berka. Jaworski, mianowany w tym czasie rzecznikiem ds. legalizacji NSZ, sprawę potraktował bardzo poważnie. W swym liście do ministra stwierdził jednoznacznie, że NSZ należy uznać za część składową Polskich Sił Zbrojnych. Odpowiedzi wszelako nie otrzymał. Na szczęście Sabbat okazał się dużo bardziej uprzejmy. Po kilkuletniej zwłoce, w lipcu 1984 r., przedstawił Jaworskiemu proponowane oświadczenie Rządu RP w sprawie b. żołnierzy NSZ. Wprawdzie pierwsza jego część odmawiała uznania NSZ za część Polskich Sił Zbrojnych, ale w końcowych partiach tekstu rząd przyznawał, że żołnierze tej organizacji brali udział w czynnym oporze przeciwko najeźdźcom.
Środowisku żołnierzy NSZ na emigracji takie ujęcie sprawy nie mogło wystarczyć, dlatego też rok później rząd przedstawił zmodyfikowany projekt „Zarządzenia Prezydenta RP” (był nim wtedy Edward Raczyński), w którym przyznawano żołnierzom NSZ uprawnienia przysługujące żołnierzom Polskich Sił Zbrojnych.
Wydawało się zatem, że sprawa legalizacji NSZ zmierza do szczęśliwego zakończenia. Tymczasem do kontrakcji przystąpiły emigracyjne gremia AK, które w osobach mjr. F. Miszczaka i płk. M. Mandziary wymogły na prezydencie odwołanie przedstawionego powyżej projektu. Złowróżbne słowa kolegi por. Jaworskiego: Staszku, AK nie przeskoczysz, potwierdzała rzeczywistość.
Ale i tę przeszkodę niestrudzony Jaworski, spiritus movens akcji legalizacyjnej NSZ, w końcu pokonał. Zdając sobie sprawę, że wiele, jeżeli nie wszystko, zależy teraz od akowców, zorganizował w maju 1987 r. w Chicago spotkanie z Miszczakiem, w którym udział wzięły i inne osoby zainteresowane legalizacją NSZ (m.in. Stefan Marcinkowski z ramienia NSZ, Kazimierz Łukomski z Kongresu Polonii Amerykańskiej, dr Jan Morelewski z AK). Rozmowa wprawdzie toczyła się w dosyć chłodnej atmosferze, niemniej obie strony (termin to raczej umowny, gdyż Morelewski popierał postulaty NSZ) wyjaśniły sobie pewne sprawy z lat wojny, o które toczono w przeszłości długie, po części jałowe spory.
Ostatecznie wysiłki Jaworskiego, jego kolegów i przełożonych, doprowadziły do wydania przez prezydenta z datą 1 stycznia 1988 r. „Dekretu o Żołnierzach NSZ”. Prezydent Kazimierz Sabbat, który już wcześniej dał się poznać jako elastyczny i przychylnie nastawiony do NSZ polityk, uznał, że:
Żołnierze tej części Narodowych Sił Zbrojnych, która, ze względu na stanowisko jej czynników kierowniczych nie została scalona z Polskimi Siłami Zbrojnymi – Armią Krajową i którzy brali udział w walkach z okupantami w latach 1939-1945, spełnili swój obowiązek narodowy i żołnierski wobec Rzeczypospolitej Polskiej.
Wprawdzie dekret został niejednoznacznie przyjęty przez b. żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej (niektórzy uważali, że uznano ich za swoistą „doczepkę” do Polskich Sił Zbrojnych), niemniej jednak stanowi on dowód, że realistyczna ocena wkładu NSZ w walkę z okupantami zaczęła na emigracji przeważać nad emocjami.
Fakt ten ma znaczenie już nie tylko moralne, ale i historyczne. W końcu NSZ nie były organizacją marginalną. Ich szeregi w czasie wojny szacuje się na około 70-75 tysięcy żołnierzy, co stawia je na drugim miejscu po Armii Krajowej (oczywiście przy założeniu, że Bataliony Chłopskie jako całość operacyjnie były podporządkowane AK), a zdecydowanie przed marginalną i na wpół bandycką Armią Ludową. Dodajmy również, wbrew obiegowym opiniom, że w NSZ walczyli młodzi ludzie o różnych przekonaniach politycznych. Wprawdzie przeważali szeroko pojęci narodowcy, ale zdarzali się również socjaliści, pojedynczy Żydzi (np. dr Kamiński), byli jeńcy rosyjscy, a w końcowej fazie wojny nawet szeregowi żołnierze… Armii Ludowej i dezerterzy-„berlingowcy” (niektórzy z nich opuścili Polskę wraz z Brygadą Świętokrzyską). Wreszcie – last but not least – polityczne kierownictwo NSZ jako pierwsze w warunkach okupacyjnych wystąpiło z postulatem oparcia zachodniej granicy Polski o linię Odry i Nysy Łużyckiej. Dobrze o tym wspomnieć szczególnie na zachodzie Polski, gdzie nie ma ulicy, placu czy tylko pośledniego skwerku poświęconego Narodowym Siłom Zbrojnym.
Przedruk z: „Opcja na Prawo” nr 7-8, lipiec-sierpień 2002