W powszechnej świadomości symbolem walki w obronie wiary jest Wandea. Warto wiedzieć, że Polacy również mogą poszczycić się swoim miejscem chwały, które znajduje się na Północnym Mazowszu, w cieniu Kościoła pw. Przemienienia Pańskiego – pisze Aleksander Majewski.
Pamięci Mietka i Bronka w 60. rocznicę śmierci.
14 kwietnia mija 60. rocznica śmierci st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja” i Bronisława Gniazdowskiego „Mazura”, legendarnych partyzantów Narodowych Sił Zbrojnych – Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Właśnie pamiętnej nocy z 13 na 14 kwietnia 1951 r., 270 żołnierzy KBW oraz funkcjonariusze UB i MO otoczyli gospodarstwo Burkackich w miejscowości Szyszki (Północne Mazowsze), gdzie schronili się ostatni Rycerze Niepodległej. „Rój” miał szczęście, że dzięki kronikarskiej sumienności Władysława Grudzińskiego „Pilota” został zapamiętany przez potomnych i wyrasta na bohetera popkultury (przynajmniej w niektórych kręgach). Należy wspomnieć, że miejscowość, w której poległ Rój – Szyszki, wydała również innego, niestety mało znanego, bohatera Karola Bilińskiego ps. „Ego” z ROAK, walczącego, zarówno z sowieckim, jak i hitlerowskim okupantem.
Biliński w swoich macierzystych stronach do dziś jest wspominany jako prawdziwy heros i bohater barwnych anegdot. Szkoda tylko, że wspominany zaledwie szeptem. To żołnierz, który z garstką współpracowników (w tym ze swoim bratem – Marianem Bilińskim „Trzynastką”) potrafił pokrzyżować plany niemieckim żandarmom, wiozącym 150 niewinnych ludzi na przymusowe roboty, ukarać batami kolaborantów, wkroczyć na wiejską zabawę, wyprowadzić i zastrzelić zdrajców, wydających rodaków w ręce Niemców, aby następnie powiedzieć: „Niech muzyka gra dalej!”. Walczył również z bezprawiem, jakie urządzili sowieci. Musiał jednak uciekać. Pod zmienionym nazwiskiem i dzięki kontaktom w środowisku ludowców, udał się w okolice Biskupca, aby praktykować wyuczony zawód nauczyciela i mówiąc Słowackim „nieść Oświaty kaganek”. Los chciał, że stał się kolejnym kamieniem, rzuconym przez Boga na szaniec. Namierzony przez UB, zginął z bronią w ręku. Jego ostatnie chwile były naznaczone brawurą, która zawsze go cechowała. Udało mu się uciec z transportu do katowni UB, zdobyć broń i walczyć do samego końca. Spadł z dużej wysokości, trafiony kulą wroga. Miał tylko 33 lata… Nie wiadomo, gdzie został pochowany, a o jego istnieniu przypomina pamiątkowa tablica na kościele parafialnym w Szyszkach (jego nazwisko widnieje m.in. obok Dziemieszkiewicza i Gniazdowskiego) oraz symboliczny grób na cmentarzu w tej samej miejscowości.
Gdy okolice Pułtuska i Ciechanowa opuścił „Ego”, na jego miejscu pojawił się „Rój”. Był to już jednak schyłek konspiracji, a batalia przeciwko okupantowi była coraz bardziej beznadziejna. Być może dlatego miejscowa ludność miała już dość i nie rozumiała sensu dalszej walki. Większość mieszkańców w „Roju” i jego towarzyszach broni widziała przybłędy, które przez swoje działania sprowadzają na wykrwawione Mazowsze kolejne nieszczęścia. Swoje zrobiła również propaganda, która z chłopaka, który już w wieku 20 lat otrzymał Krzyż Walecznych, uczyniła pospolitego rabusia, mordercę (rozprzestrzeniła plotkę, że oddział zamordował dziecko – wiele wskazuje na to, że była to prowokacja UB) a nawet (już po śmierci) nazistę. Mało kto z prostych ludzi słyszał, że ten sam „bandyta” stawał w obronie figurki Matki Bożej, przy której każdy chłop czynił znak krzyża, niewielu słyszało, że ten „zbir” był lubiany przez dzieci, które niejednokrotnie udzieliły mu pomocy, nikt nie zastanawiał się, że ten „złodziej” wystawiał pokwitowania sygnowane przez Narodowe Zjednoczenie Wosjkowe, a zdobyte środki przeznaczał na dalszą walkę z aparatem przemocy PRL. Mało kto wiedział, że ten „pospolity łobuz” potrafił nawiązać kontakty sięgające samej Warszawy i reaktywować podupadły XVI Okręg NZW, świetnie dogadując się z doświadczonymi w walce żołnierzami innych oddziałów.
Mimo kłamstw, obelg i perfidnej propagandy, pamięć o partyzantach przetrwała. Co najpiękniejsze, oni sami, powszechnie przeklinani i prześladowani, byli pewni swoich racji i w ostatnich chwilach życia dalej potrafili odnosić się do Wiary, a ratunku szukać w Bogu, czego dowodem mogą być zachowane zapisy przemówień „Roja”, notatki sporządzone przez „kronikarza” oddziału Władysława Grudzińskiego „Pilota” czy relacje nielicznych świadków ostatnich chwil partyzantów.
W tym momencie przypomina mi się scena z filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, w której mały chłopiec (późniejszy błogosławiony) ze swoim ojcem są świadkami walki „Żołnierzy Wyklętych” z sowietami. Wówczas ojciec powiedział dziecku, że partyzanci to ani żołnierze, ani bandyci, ale „jakby rycerze”.
Kiedy studiuję dzieje „wyklętych”, nabieram podobnego przekonania. Mimo pozornie przegranej sprawy, potrafili dalej walczyć w obronie wartości, przekazanych w rodzinnych domach. Wartości, takich jak „Bóg, Honor i Ojczyzna”, które nie były dla nich pustym sloganem, ale drogowskazem. Niczym mityczne Anioły Zemsty karały bluźnierców i zdrajców, oddających Polskę w ręce „Imperium Zła”.
Prof. Jacek Bartyzel nazwał walkę NSZ „polską Wandeą”. Warto zapamiętać słowa tego wybitnego badacza. Młodzi chłopcy, często bez większego wykształcenia, z prostych, niejednokrotnie ubogich rodzin walczyli o to, by szary człowiek mógł publicznie wyznawać swoją wiarę. Ludzie tacy jak „Rój”, „Mazur”, „Pilot” czy „Ego” nie snuli wielkich planów politycznych, ale broniąc przydrożnej figurki, byli ostatnim krzykiem chrześcijańskiej Polski.
Gdy dziś wracam w rodzinne strony, na znajome miejsca patrzę przez pryzmat tamtych wydarzeń. W starych drzewach dostrzegam schronienie dla Rycerzy Niepodległej, a w wietrze, który porusza ich gałęzie, słyszę partyzancką pieśń.
Cieszę się, że jestem z Północnego Mazowsza – Krainy Bohaterów. Takich miejsc w naszym kraju jest jeszcze więcej. Odkrywajmy je!
Aleksander Majewski
Zdjęcia: Katarzyna Majewska. Fotografie przedstawiają wsie Szyszki i Skaszewo – miejsca, w których przebywał „Rój” wraz ze swym oddziałem.
Źródło: fronda.pl