1 marca bieżącego roku po raz pierwszy obchodziliśmy nowe państwowe święto „Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych” – żołnierzy, którzy nie godzili się sowietyzację Polski oraz umocowane przez Józefa Stalina rządy sprawowane przez tutejszych komunistów.
Należy także zastanowić się dlaczego musieliśmy czekać aż ponad 20 lat od upadku komunizmu, aby upamiętnić bohaterów wolnej Polski? Ustanowienie tego święta spotkało się ze sprzeciwem ideowych spadkobierców PPR oraz innych opiniotwórczych środowisk lewicy.
Przejdźmy do genezy omawianego święta. Przeszło rok temu Prezydent RP Lech Kaczyński złożył do Sejmu projekt ustawy, którego preambuła brzmiała „w hołdzie «Żołnierzom Wyklętym» – bohaterom Powstania Antykomunistycznego, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienia dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu”, na ostatnim etapie prac sejmowych wykreślono sformułowanie „bohaterom Powstania Antykomunistycznego” i zastąpiono ją formułą „bohaterom antykomunistycznego podziemia”.
Maciej Walaszczyk jasno stwierdził, iż było to niesłuszne ponieważ: „Historycy, którzy od lat badają ten temat, są zgodni: w latach 1944-1953 w Polsce miało miejsce narodowe powstanie przeciw sowieckiej okupacji, krwawo stłumione przez wspierany przez NKWD aparat bezpieczeństwa.”[1] Unikanie sformułowania „powstanie antykomunistyczne” w odniesieniu do ustawy, która ma pomóc zachować pamięć o „żołnierzach wyklętych” zdaniem Leszka Żebrowskiego utrwala sytuację, w której pod szyld „podziemie antykomunistyczne” wciąga się działalność Adama Michnika z lat 60-tych, czy rozgrywki wewnątrzpartyjne, w których brał udział Jacek Kuroń.[2] Na nieprecyzyjność sformułowania „antykomunistyczne podziemie” zwrócił uwagę Prezes Honorowy Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych – dr Bohdan Szucki „Artur”, który powiedział: „Cały sens podziemia polega na tym żeby go nie było widać – to jest podziemie”, i jednocześnie bronił treści preambuły z prezydenckiego projektu: „Myśmy biorąc udział w tych walkach, nie chcieliśmy, żeby nas nie było widać. Odwrotnie, chcieliśmy aby nas było widać i o to nam chodziło. To jest nonsens”.
Kolejne zmiany dokonane w prezydenckim projekcie nie wywoływały już takich kontrowersji. Uzupełniono tekst projektu o zwrot mówiący o sprzeciwianiu się sowieckiej agresji i narzuconemu reżimowi „także w inny sposób”, co nastąpiło na wniosek posła Tadeusza Sławeckiego (PSL), który postulował, by w ten sposób uczcić także osoby niosące pomoc i ukrywające członków formacji niepodległościowych.
Sama data 1 marca nie jest przypadkowa. Tego dnia w 1951 r. komuniści zamordowali członków IV (ostatniego) Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, z ppłk. Łukaszem Cieplińskim „Pługiem” na czele. Natomiast termin „żołnierze wyklęci” powstał w środowisku warszawskiej Ligi Republikańskiej. Został wymyślony dla tytułu dla przygotowanej przez LR jesienią 1993 r. w holu Uniwersytetu Warszawskiego wystawy poświęconej żołnierzom powstania antykomunistycznego. Przez kolejne lata wystawa ta była prezentowana w kilkudziesięciu miejscowościach w Polsce. Nazwa „żołnierze wyklęci” została dodatkowo spopularyzowana przez Jerzego Ślaskiego, który wydał w 1995 r. książkę pod takim właśnie tytułem. Z kolei w 1999 r. wydany został pierwszy duży album poświęcony zbrojnemu podziemiu antykomunistycznemu. Samo określenie „żołnierze wyklęci” zdaniem Bohdana Szuckiego jest wieloznaczne, dlatego był przeciwnikiem jego stosowania. Wyrażenie „wyklęty” jest równoznaczne ze słowami „przeklęty”, „potępiony”, które mają jawnie pejoratywne znaczenie. Dlatego należy uznać, iż bardziej odpowiadające byłoby określenie „żołnierze niezłomni”. Jednak z drugiej strony dr Bohdan Szucki stwierdza: „dla mnie, jak mnie przeklął komunista, to jest to nobilitacja. To znaczy, że on we mnie widzi swojego przeciwnika”.
Wspomniany przeze mnie już kilkakrotnie żołnierz NSZ, Bohdan Szucki sceptycznie odnosi się do ustanowionego przez obecny Sejm omawianego święta państwowego. Wychodząc z rozumowania klasycznej filozofii, iż każde działanie człowieka nakierowane jest na jego celowość, zadaje retoryczne pytanie, jaki będzie rezultat wprowadzenia do kalendarza dnia pamięci o „żołnierzach wyklętych”? I Jednocześnie odpowiada, że żaden, ponieważ dzień świąteczny nie daje nic w efekcie, jeżeli nie pociąga za sobą konkretnych działań. Daje to możliwość jedynie propagandzistom, stwierdzenie że „mamy ustawę”, „żeśmy załatwili”, jednak wolumin z jej treścią będzie stał jako jedna z wielu pozycji na półce w sejmowej bibliotece, którą przykryje z czasem warstwa kurzu.
Prezes Szucki wskazuje na wiele aspektów wskazujących na martwość tej ustawy. Jednym z nich jest fakt, iż zdecydowana większość nauczycieli historii nie potrafiłaby przygotować lekcji poświęconej choćby jednemu z najbardziej legendarnych dowódców antykomunistycznej partyzantki Zygmuntowi Sędzielarzowi „Łupaszce”. Natomiast już taką lekcję o Wojciechu Jaruzelskim bez większych problemów by przeprowadziła. Kolejnym aspektem wskazującym, iż ustanowione święto oddające hołd tym którzy walczyli z sowieckim zniewoleniem jest martwym prawem, to fakt, iż jedna z głównych ulic w centrum Stolicy Polski jest poświęcona zależnej od Związku Sowieckiego Armii Ludowej, w Biłgoraju główna ulica nosi imię Edwarda Gronczewskiego „Przepiórki” – bojownika Gwardii Ludowej, którym przez lata straszono dzieci. W taki sposób – jasno stwierdza B. Szucki – jest „zachwaszczona Polska”.
Należy przyznać wiele racji cytowanemu żołnierzowi NSZ. Wielu z żołnierzy powstania antykomunistycznego dziś żyje w bardzo ciężkich warunkach materialno-bytowych, nie stać ich na leczenie, rehabilitacje, nawet na żywność i opłaty, a ich oprawcy z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Milicji oraz innych formacji komunistycznych działających na rzecz imperialnej pozycji ZSRR pławi się w luksusach, pobiera wielotysięczne emerytury, świadczenia kombatanckie. Jeden z nich, co za młodu „wyprawiał się na bandy”, dziś jest zapraszany do Pałacu Namiestnikowskiego w Warszawie jako doradca prezydenta „wolnej” Polski.
Na koniec należy zadać sobie pytanie w jaki sposób młode pokolenia Polaków powinny przywracać pamięć o bohaterach i popularyzować ich heroizm wśród rówieśników. Należy zwrócić uwagę, iż w ostatnich latach na temat żołnierzy powstania antykomunistycznego powstało wiele wartościowych opracowań. Problem tkwi w tym, iż informacje o nowościach wydawniczych nie przedostają się do wysokonakładowych gazet, telewizji, nie są one obiektem debaty publicznej. Massmedia wywołują dyskusję jedynie o książkach skandalistów, którzy usilnie chcą zwrócić na siebie uwagę, jak zbiegły z Polski do USA UBek Frank Blaichman, czy Jan T. Gross – usilnie promowany beletrysta, za którym stoją odpowiednie siły polityczne.
Uważam, iż źródłem sukcesu z dojściem do jasnego przekazu mówiącym o dziejach i celach żołnierzy niezłomnych jest popkultura i internet. Powstały profesjonalne portale internetowe poświęcone temu zagadnieniu np. podziemiezbrojne.blox.pl, nsz.com.pl, pochylić się należy nad działalnością Fundacji „Pamiętamy”. Dzięki staraniom ideowych zapaleńców, głównie Dawida Zadury doszło do realizacji projektu muzycznego „Twardzi jak stal”. Młodzi spadkobiercy tradycji powstania antykomunistycznego projektują i kolportują różne gadżety jak wpinki, koszuli etc. Organizują rajdy upamiętniające ich heroizm. Nieocenioną rolę w popularyzacji wiedzy odgrywają także grupy rekonstrukcji historycznych.
Problem tkwi w tym, iż te przedsięwzięcia nie trafiają do masowego odbiorcy, nie sposób ich szukać w sklepikach z pamiątkami, są znane jedynie wśród kilkutysięcznej grupy ludzi, aktywnie zainteresowanych tą tematyką. Nawet płyta popularnej grupy rockowej De Press „Myśmy Rebelianci” nie jest dostępna w salonikach muzycznych. W Polsce brak jest artystów tożsamościowych śpiewających o historii Polski, których utwory są prezentowane w różnych radiostacjach i podbijają listy przebojów, jak to ma miejsce np. w Czechach (Daniel Landa), Chorwacji (Marco Perković „Thompson”), Serbii („357”), na Węgrzech („Hungarica”, „Karpatia”). Mimo sprzeciwu nas, Polaków wobec interpretacji historii, jaka obowiązuje na zachodniej Ukrainie, gdzie gloryfikuje się kolaborujące z hitlerowcami oddziały SS-Galizien i Ukraińskiej Powstańczej Armii, możemy jedynie zazdrościć im powszechności ich dumy narodowej. Masowość wśród młodego pokolenia kultu ich bohaterów, oraz że skutecznie potrafią promować swoją wizje tak kontrowersyjnej historii nawet na amerykańskich i kanadyjskich uczelniach, gdzie panuje dyktat politycznej poprawności.
Duże nadzieje na przełamanie tych niekorzystnych dla opcji narodowej trendów w polskiej kulturze masowej wiąże się z powstającym filmem Jerzego Zalewskiego „Historia Roja, czyli w ziemi słychać lepiej”. Jednak czy nie należy mieć obaw, że pewne ośrodki decyzyjne nie będą podejmować starań, by film stał się kolejnym „pułkownikiem” w archiwum Telewizji Polskiej? Czy ośrodki ideologiczne związane z lewicą laicką nie podejmą kolejnych ataków na „żołnierzy niezłomnych” w okresie przedpremierowym? Tak, aby przypadkiem wśród części „zbuntowanej” młodzieży legendarny „Rój” nie stał się ikoną w miejsce lewackiego bandyty Ernesto Che’Guevary?
Działalność żołnierzy niezłomnych należy ukazywać w wymiarze praktycznym a nie mesjanistycznym. Nie było to, jak chce twórca jednego z konserwatywnych portali internetowych, „bezsensownym bieganiem po lasach”. Nieprawdziwa jest także lansowana przez niego hipoteza że dla żołnierzy podziemia alternatywą wobec ukrywania się w lasach była działalność w środowisku późniejszego Stowarzyszenia PAX. Pomijając całkowicie ocenę powojennej działalności Bolesława Piaseckiego pewnym jest, iż komuniści nie pozwoliliby mu, aby jego stowarzyszenie grupowało setki tysięcy, a nawet kilka milionów członków, i to wywodzących się z opozycji i wojska. PAX miał być wentylem bezpieczeństwa, miał osłabiać pozycję hierarchii kościelnej, a także stał się propagandowym argumentem dla komunistycznych władz, iż w Polsce istnieje pluralizm światopoglądowy. I taką rolę stowarzyszenie odegrało.
Należy ukazać tragizm w jakim znaleźli się powstańcy antykomunistyczni. „Polska Wandea” jak to określa Prof. Jacek Bartyzel [3], nie była żadną romantyczną insurekcją. Przedstawiając ich historię należy jasno wskazać, iż komuniści nie dotrzymywali składanych obietnic, kolejne amnestie służyły jedynie dalszemu rozpracowywaniu podziemia, aresztowali ujawniających się żołnierzy, a niektórych skrytobójczo zamordowali. Obrazującym prawdziwe intencje komunistycznych okupantów jest los Generała Emila Fieldorfa „Nila”. Dla wielu z nich walka w lesie była walką o godną śmierć, bo w przeciwnym razie, w przypadku próby ujawnienia się, czekała na nich dokonana przez „nieznanych sprawców” skrytobójcza śmieć lub pokazowy proces, w którym skazani byliby za czyny, których nigdy nie popełnili: jak kolaboracja z nazistowskimi Niemcami i morderstwa dokonane przez komunistyczne oddziały pozorowane.
dr Rafał Dobrowolski, „Myśl.pl”, nr 20 (2) 2011.
[1] M. Walaszczyk, Niechciane słowo „powstanie”, „Nasz Dziennik” 28(3959)/2011, (4 II 2011).[2] Tamże.
[3] Tradycja jest odczytywaniem znaków Opatrzności w porządku doczesnym, wywiad A. Mellera z J. Bartyzelem, „Templum Novum”, 9/2009, s. 64.